W Australii mało mówi i pisze się o tym, co dzieje się poza krajem. Nie wiem czy to taki egocentryzm, czy też może odległość od reszty świata sprawia, że Australijczycy interesją się głównie tym, co dzieje się na lokalnym podwórku. I najlepiej żeby to miało związek ze sportem.
Mimo to od jakiegoś tygodnia tematem numer dwa w lokalnych mediach są Indie, a dokładnie Delhi (temat numer jeden to finały Australian Football League i National Rugby League). Delhi jest na językach, bo za dokładnie sześć dni rozpoczynają się tam tzw. Commonwealth Games. To coś na wzór letniej olimpiady, ale biorą w tym udział tylko kraje członkowskie Commonwealth of Nations, czyli w praktyce byłe brytyjskie kolonie. Jest tego 54 kraje. Impreza odbywa się co cztery lata, ostatnio była w Melbourne, a w tym roku trafiło na Delhi. I to jest właśnie problem. Indusi obiecywali, że będzie równie pięknie jak było poprzednio w Melbourne, że te Games będą dla nich tym, czym Olimipada w 2008 roku była dla Chin. Jak to często bywa w Indiach na gadaniu się skończyło.
Tak się złożyło, że byliśmy w Delhi w połowie lipca, czyli dwa i pół miesiąca przed rozpoczęciem imprezy, i Delhi w niektórych miejscach wyglądało jakby Games miały się rozpocząć za dwa lata, a nie za dziesięć tygodni. Więc nie jestem bardzo zdziwiona, gdy widzę jak Australijskie media z przerażeniem informują o tym, że w Delhi zerwała się kładka przy stadionie, że część sufitu w jednej z hal spadła na ziemię, albo że wioska olimpijska jest tak zasyfiona, że chyba tylko Indusowi by to nie przeszkadzało.
Do tego są problemy z obsługą imprezy z punktu widzenia bezpieczeństwa – pewien reporter australijskiej telewizji kupił w Delhi w kilka godzin wszystko, co jest potrzebne do zbudowania bomby, po czym zapakowawszy to wszystko w wielką walizkę, przeszedł przez kilka punktów kontrolnych przy jednym z obiektów sportowych, przez nikogo nie zaczepiany.
Ciekawe co będzie ludzi bardziej ekscytować – walka o medale, czy czekanie na kolejny skandal, albo (odpukać) nieszczęście.
Ostatnie komentarze